Na tę bezdenną zbrodnię królo-bójstwa.
Litość, jak nagie, potulne niemowlę,
Na lotach wichrów, lub cherubim boży,
Jezdny, po górnych niewidomych szlakach
Ten czym okropny zawieją porzuci
Na oczy świata; tak że łzy boleści,
Spłyną powodzią. — Jeden tylko bodziec,
Do mego gwałtem napiera mnie celu,
Duma bez granic. A choć ją podwróci
Szał wytężony, znów powstaje silna.
No! cóż tam zaszło?
Krótko wieczerzał; i dla czegoś wyszedł
Zaraz z pokoju?
Czy się pytał o mnie?
Jakto i o tém nie wiész; pytał się.
Naszych zamiarów poniechajwa na dal;
On świeżo na mnie tyle zlał zaszczytów,
Tylem okupił sobie złotych mniemań
Różnych klass ludzi; ich świetna powłoka
Zbyt razi jeszcze, aby ją tak skoro,
Można odrzucać.
Więc pijaną była,
Owa nadzieja, którąś się ubarwiał?
Już wytrzeźwiała i ocknęła ninie,
Aby 6ię blado, ospale przezierać,