Dla czegoś z sobą — wyniósł tu sztylety?
Tam niechaj leżą; idź, odnieś na miejsce;
Krwią pomaż śpiących dworzan.
Ja tam więcéj
Nie wrócę; lękam się własnego czynu;
Mnie brak odwagi powrotnie tam spojrzéć.
O słaba duszo,
Daj mi sztylety; śpiący i umarli,
To są obrazki; malowane czarty,
Dziecinne tylko trwożą oczy. Teraz
Służących twarze jego krwią namaszczę,
A to poświadczy ich winę.
Zkąd to pukanie? Cóż się we mnie dzieje,
Że mnie przeraża teraz lada szmer?
Cóż to za ręce? ha! one by rade
Wydrzéć mi oczy! Czyż Bożek trójzębu,
Całym obszarem wód zmyje tę rękę?
Nie; prędzéj ona zielone przestwory
Mórz niezgłębionych, sama zarumieni.
Mam teraz ręce podobne do twoich,
Lec z wstyd mi serca, gdyby miało zblaknąć.
Słyszę pukanie z bramy od południa.
Wraz do sypialni usuńwa się spiesznie;