Strona:William Shakespeare - Dramata Tom II tłum. Komierowski.djvu/73

Ta strona została przepisana.
71
ODSŁONA III. SPRAWA IV.
ROSSE.

Wstańcie, panowie, król jegomość zasłabł.

LADY MACBETH.

I owszem, siedźcie, mili przyjaciele;
Milord ulega często od młodości
Takim napadom. Proszę was, zostańcie
Na swoich miejscach; to trwa tylko chwilę,
Znów potém lepiéj; jednak go tak bystrym
Nie mierzcie wzrokiem; to go drażni tylko,
Podnieca słabość; jedzcie, nań nie patrząc.
Czy jesteś mężem?

MACBETH.

Mężem i odważnym,
Skoro śmiem patrzyć na widok przed którym,
Szatan by truchlał.

LADY MACBETH.

Ot, znowu marzenia!
Znów malowidła te dawnej bojaźni;
Ten zawieszony w powietrzu puginał,
Który, jak rzekłeś, wiódł cię do Duncana.
To przerażenie i niewładne ruchy,
(Istotnéj trwogi podrzeźniane znaki),
Przystoją gadkom, które sobie wzajem
Prawdą niewiasty przy zimowym ogniu,
A ich rzetelność staruszka poręcza;
Fe! wstydź się; czego strzyżesz twém obliczem?
Pewnie nie ujrzysz zgoła tam nic więcéj,
Jak prosto stołek.

MACBETH.

Proszę, tam spojrzyj! patrz! ano! co powiesz?