Wstańcie, panowie, król jegomość zasłabł.
I owszem, siedźcie, mili przyjaciele;
Milord ulega często od młodości
Takim napadom. Proszę was, zostańcie
Na swoich miejscach; to trwa tylko chwilę,
Znów potém lepiéj; jednak go tak bystrym
Nie mierzcie wzrokiem; to go drażni tylko,
Podnieca słabość; jedzcie, nań nie patrząc.
Czy jesteś mężem?
Mężem i odważnym,
Skoro śmiem patrzyć na widok przed którym,
Szatan by truchlał.
Ot, znowu marzenia!
Znów malowidła te dawnej bojaźni;
Ten zawieszony w powietrzu puginał,
Który, jak rzekłeś, wiódł cię do Duncana.
To przerażenie i niewładne ruchy,
(Istotnéj trwogi podrzeźniane znaki),
Przystoją gadkom, które sobie wzajem
Prawdą niewiasty przy zimowym ogniu,
A ich rzetelność staruszka poręcza;
Fe! wstydź się; czego strzyżesz twém obliczem?
Pewnie nie ujrzysz zgoła tam nic więcéj,
Jak prosto stołek.
Proszę, tam spojrzyj! patrz! ano! co powiesz?