Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/18

Ta strona została przepisana.

Któż rad jest znosić długie żałowanie?
Któż dla jagody niszczy krzew? Któż, panie,
Każe się berłem powalić na ziemię,
By choć raz w złotym zalśnić diademie?

XXXII.

„A gdy Kollatyn ujrzy cel mój we śnie,
Czyż się nie zbudzi, pomny swojej szkody,
Ażeby zbrodni mej zapobiec wcześnie,
Hańby nie puścić w małżeńskie ogrody,
Od wstydu wiek swój uratować młody,
Starość od troski, a wieczną niesławę
Na me zamysły sprowadzić plugawe?

XXXIII.

„Znajdęż wymówkę dla swojej podłości,
Gdy do mnie z takim przybliży się knutem?
Nie zmilknież język, nie zadrżą me kości,
Nie zgaśnież oko? W cierpieniu przelutem
Nie zamrze serce?... Z winą jednym rzutem
Rośnie i trwoga; nie oprze się ona,
Nie będzie walczyć z nim, jak tchórz nie skona.

XXXIV.

„Gdyby Kollatyn zabił mego syna
Czy mego ojca, czyhał na me życie,
Nie był mi druhem, byłaby przyczyna.
By uniewinnić czyn, spełniony skrycie
Na jego żonie: zemsta w naszym bycie
Przecież istnieje, lecz, że skrzywdzić ninie
Chcę przyjaciela, hańba ma nie zginie!