Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/19

Ta strona została przepisana.
XXXV.

„Wstyd! Tak, nienawiść rodzi rzecz, gdy znana;...
Miłości obca nienawiść... O względy
Błagam niewiastę, która ma już pana;..
A cóż, gdy moje odtrąci zapędy?...
Wola ma rozum odpycha... O, wszędy
Wiedzą, że kogo straszy mądrość ludzi
Starszych, w tym przestrach lada co obudzi.”

XXXVI.

Te w bezwstydniku prowadzą rozmowy
Wrząca namiętność i sumienie chłodne;
I on cne myśli wypędza wnet z głowy,
By złe uczucia były już swobodne,
Co jednej chwili umieją przegodne
Stłumić zamiary i w czelności skorej
Nadać występkom szlachetne pozory.

XXXVII.

„Jakżeż uprzejmie“ — mówi — „ręce moje
Ściskała, śledząc mych źrenic pożogi,
Czy też z złą wieścią ja tu przed nią stoję
Z pola, gdzie leży jej Kollatyn drogi.
Jakżeż mieniły się jej lica z trwogi:
Wprzód róże kraśne na bielutkim płótnie,
A potem sama biel, błyszcząca smutnie.

XXXVIII.

„I jak ta dłoń jej, w mej ręce złożona,
Drżała ze strachu, aż w wierności swojej
Czując, iż mąż jej żyw jest i że ona