Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/22

Ta strona została przepisana.

Że prosto w twarz mu bije dym jej siny —
Snać ją zagasi całkiem! Tej godziny
Już w jego sercu inna przecież fala:
Chuć, co na nowo świecę mu rozpala.

XLVI.

I rękawiczkę Lukrecji spostrzeże
Przy jej rozbłyskach, leżącą na ziemi,
Schyla się po nią, do ręki ją bierze,
A wtem go szpilka ukłuje, chcąc temi
Niby przemówić doń słowy: Z obiemi,
I z rękawiczką i z jej panią, łączy
Cna się niewinność, więc się zawróć rączy!

XLVII.

On się tą drobną nie zrazi przestrogą,
Wszystko na opak tłumaczyć się stara:
Wiatr, rękawiczka, dym — one nie mogą
Być mu przeszkodą, są jak ważek para,
Powstrzymujących obroty zegara,
By na nim każda spłaciła minuta
Dług swój godzinie, co z nich jest wysnuta.

XLVIII.

„Tak! zwłoka — mówi — w każdym bywa czasie:
Lekkie przymrozki zagrażają wiośnie,
By się zjawiła znów w piękniejszej krasie
I człek znów zaczął śpiewać przeradośnie!
Byle skarb zyskać, niech znój sobie rośnie!
Kupcowi grożą skały, wichry, zbóje,
Nim w dom z wielkiemi łupy przyżegluje...”