Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/26

Ta strona została przepisana.

Władcom, jednemu tylko swój bogaty
Tron zaprzysięgłszy: dzisiaj tej objaty
Chce nowa żądza władzy Tarkwinjusza —
Przywłaszczycielska sięga po nią dusza.

LX.

Cóż on mógł widzieć, na coby w tej dobie
Patrzeć nie musiał? I na cóż zmuszony
Był on spoglądać, na coby też sobie
Patrzeć nie życzył? Wzrok, nieposkromiony
W pożądliwości, aż kona, wpatrzony
W alabastr skóry, w błękit żył, w wspaniale
Żłobione dołki w brodzie, w warg korale.

LXI.

Jako lew groźny głód swój zaspokoi
Samym widokiem ubitego zwierza,
Tak też nad śpiącą i Tarkwinjusz stoi
I, patrząc na nią, swą żądzę uśmierza,
Ale nie stłumia — wnet namiętność świeża
Nowemi bunty rozpiera mu żyły,
Co snać przed chwilą od nich wolne były.

LXII.

Jak zbuntowanych niewolników zgraja,
Co nad rabunkiem myśląc i zdobyczą,
Mordem i krwią się straszliwie upaja,
Gdy dzieci płaczą, matki z bolu krzyczą,
I one sobie li jednego życzą:
Ażeby serce zabiło im rade
Na znak, że nadszedł czas już na biesiadę.