Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/27

Ta strona została przepisana.
LXIII.

Serce swem biciem oko rozpłomienia,
Oko dowództwem znów rękę obdarza,
Iż ręka, dumna z takiego zlecenia,
Pod nagie piersi posuwa się wraża,
Pod serce kraju; żył błękitnych straża,
Krew, z krągłych wież się cofa, zbladłszy w walce
Gdy atak do nich przypuściły palce.

LXIV.

Do spokojnego schroniska się zbiega,
Gdzie jej władczyni leży, snem ujęta,
By jej powiedzieć, że ją wróg oblega.
I taki krzyk się, taki wrzask rozpęta,
Że ona w strachu otwiera oczęta:
Lecz te, śledzące przyczyny tej wrzawy,
Przygasi naraz blask świeży, jaskrawy.

LXV.

Wystawcie sobie białogłowę, którą
Przebudzą w nocy jakieś sny złowieszcze;
Zda się, że marę ujrzała ponurą!
„Cóż to za upiór” — krzyknie — „w takie dreszcze
Wprawia me członki?” Ale gorszy jeszcze
Uczuje przestrach, kiedy się przekona,
Że to jest jawa, nie groza zmyślona.

LXVI.

I uwikłana w sieci trwóg tysiąca,
Jest jak ptaszyna, co dopiero padła:
Nie śmie spoglądać, lecz oczy mrużąca,