Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Rozjaskrawione zobaczy widziadła —
Podobne twory wychodzą z kowadła
Niezdrowych mózgów i w nocnym się mroku
Mszczą jeszcze bardziej na trwożliwem oku.

LXVII.

Ta jego ręka, co nie opuściła
Dotąd jej piersi — taran do łamania
Warowni z kości słoniowej — przesiła
Czuje uderzeń: to serce się słania
Z bolu, lecz ból ten wszelaką wygania
Litość i ręce wyłom robić każe
I wtargnąć w grodu pięknego miraże,

LXVIII.

Wprzód jego język, niby surma, wzywa
Przerażonego wroga do ugody,
A ten z pod białej pościeli odkrywa
Jeszcze wspanialszą białość cudnej brody,
Ażeby poznać napadu powody
I gorącemi słowy chce wybadać,
Przecz on tę krzywdę jest gotów jej zadać:

LXIX.

A on odrzeknie: „Taka białość właśnie,
Że przy niej lilja ze zazdrości blednie;
Taka różowość, że aż róża gaśnie;
To są miłości mej obrońce przednie.
Przez nie przyszedłem tu, a nie bezwiednie,
By fort ten silny wzięły moje siły:
Moim cię oczom twe oczy zdradziły.