Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/31

Ta strona została przepisana.
LXXVII.

„Dla dobra męża i dla dobra dzieci
Spełnij mę wolę, nie gotuj im sromu,
Który z nich żadnym wymysłem nie zleci,
Który nie będzie już obcy nikomu.
Piętno niewoli, pochodzenie domu
Mniej są hańbiące: wina przyrodzenia,
Więc niech cię ono za błąd swój zrumienia!”

LXXVIII.

I tu umilknie, a tylko ją oczy,
Jak bazyliszek, zabójczemi wchłania.
Ona, ten obraz czystości uroczy,
By w szponach sępa bieluteńka łania,
Błaga o prawo: daremne błagania
Tam, gdzie praw nie zna dzika, głucha puszcza:
Srogiego zwierza li żądzę poduszcza.

LXXIX.

Jak ciżba chmurzysk nad światem się spiętrza,
Przygniatające szczyty gór potwory,
A jakiś wicher wyrywa się z wnętrza
Ziemi i straszne rozpędza napory,
Aby powstrzymać opad nazbyt skory,
Tak go jej słowa hamują: gniewliwy
Przyjmuje Pluto Orfejowe dziwy.

LXXX.

Ale to kot jest — ma zabawkę z myszy,
Którą w pazurach trzyma bezlitośnie;
Sępia chuć jego jeszcze bardziej dyszy,