Z tą myślą cofa się w nocy jak złodziej,
Taki zwycięzca, a zwyciężon przecie:
Unosi ranę, której nie złagodzi
I nie zabliźni żaden lek na świecie.
Ale łup jego większa boleść gniecie:
Jej pozostało brzemię jego chuci,
On z siebie jarzma swej winy nie zrzuci.
On, jak pies-rabuś z powrotem się skrada,
Ona, by jagnię, leży z drżeniem serca;
On gardzi sobą za swój grzech nielada,
Ona się w ciało paznogciami wwierca;
Jego pot zlewa, przestrach go uśmierca;
Ona się skarży nocy, on ucieka,
Złorzecząc nędznym rozkoszom człowieka.
On stąd uchodzi, skruszon, z jarzmem nędzy,
Ona zostaje, na zawsze stracona;
On chciałby ranek ujrzeć jak najprędzej,
Zaś dnia światłości nie chce dożyć ona,
„Gdyż dzień odsłania” — mówi — „co osłona
Nocy pokrywa, a wzrok mój nie zdoła
Odziewać zbrodni bezczelnością czoła.
„Zawsze mojemu wydaje się oku,
Że grzech i inne dostrzegą w niem oczy,
Przeto na wieki chce pozostać w mroku,