„Wara mnie truć się jadem mej brudoty,
Grzech mój chytremi osłaniać wykręty,
Grunt jego czarny przebarwiać na złoty,
Ukrywać prawdę tej nocy przeklętej!
Mój język wyzna wszystko: jak odmęty
Górskich potoków rzeźwią halne trawy,
Tak łzy me spłuczą wszelki kał z mej sławy“.
I tu urwała swe nocne śpiewanie
Ta zawodząca, smutna Filomela.
Noc schodzi zwolna w piekielne otchłanie,
Ranek spłoniony już światła udziela
Oczom, co biorą je, pełne wesela,
Tylko Lukrecja nie chce widzieć siebie,
Rada się w nocy na zawsze pogrzebie.
Przez wszystkie szpary wnika dzień, widocznie
Pragnąłby dotrzeć, gdzie ona w żałobie.
I ona, łkając, „Oko ócz!” — rozpocznie,
„Poco zaglądasz w me okna. Idź sobie!
Łaskocz promieniem tych, co śpią w tej dobie!
Ma-ż mi piętnować skroń twych blasków siła?
Cóż dniu do tego, co noc popełniła!”
Tak się ze wszystkiem spiera, tak się wadzi:
W naturze bolu prawdziwego leży
By krnąbrność dziecka: nikt mu nie poradzi,