Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/61

Ta strona została przepisana.
CLXXXII.

I tu Lukrecja łagodnie się zwróci
Do cierpień swoich biednego zwierciadła:
„Dziewczyno moja, cóż ciebie tak smuci?
Poco ta fala łez z twych oczu spadła?
Że ja tu cierpię, przetoś tak pobladła?
Gdyby ból mogły łez zagasić zdroje,
Jużby go pewnie łzy zgasiły moje!

CLXXXIII.

„Kiedyż Tarkwinjusz“ — i głos przy tem słowie
Zamarł jej w gardle — „rzucił nasze progi?“
„Nim się zbudziłam“, dziewczyna odpowie,
„I za to sobie czynię wyrzut srogi,
Lecz uniewinnia mnie to, że na nogi
Jam się zerwała, zanim dzień się zjawił,
A nim ja wstałam, on się już wyprawił.

CLXXXIV.

„Lecz jeśli wolno, pytaniem cię trudzę:
Gdzież, pani, powód twej troski dzisiejszej?“
„Cicho!“ odrzeknie Lukrecja swej słudze,
„To mi cierpienia mego nie umniejszy:
Ból mój nad wszelki wyraz boleśniejszy!
Piekłem by nazwać można te męczarnie,
A człek ich żaden słowem nie ogarnie.

CLXXXV.

„Idż-że po inkaust i pióro — coprędzej!...
Czekaj!... To wszystko jest tu... Cóż ja tobie
Chciałam powiedzieć? Niech który z pomiędzy