Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/71

Ta strona została przepisana.
CCXVII.

Lecz, jak wierutny czart i pewien siebie.
Sprawił, iż cnota w jego twarzy legła;
Tak oszańcował zło, co w nim się grzebie,
Że podejrzliwość nicby nie dostrzegła,
Nie przypuszczając, aby tak przebiegła
Chytrość łączyła z jasnym dniem złe chmury,
Z świetnością kszałtów występek ponury.

CCXVIII.

Zręczny artysta stworzył w tej figurze
Przeniewierczego Synona, co swoją
Zgubił powieścią Priama; tak duże
Ognie od słów tych wzbiły się nad Troją,
Że snać swych żalów nieba nie ukoją;
Gwiazdy ruszyły z miejsc, bo ich zwierciadło
Tak się okrutnie stłukło i rozpadło.

CCXIX.

Badając pilnie obraz ten, zgorszona
Czyni przedziwnej tej sztuce wyrzuty,
Że w takie kształty zamknęła Synona.
W jakich nie mieszka człek, fałszerz zatruty:
Ócz z nich nie spuszcza jednak ni minuty,
Aż taką prawdę ujrzy w oczach płazu,
Iże za obraz nie ma już obrazu.

CCXX.

„To być nie może, by tak wstrętna dusza” —
Chciała powiedzieć — „lśniła w takiem oku!”
Wtem ujrzy w myśli kształt Tarkwinjusza