Strona:William Shakespeare - Lukrecja.djvu/79

Ta strona została przepisana.
CCXLV.

Na to ci rzekną, iż skalane grzechem
Jej ciało dusza oczyszcza nietknięta,
Lecz ona z smutnym odwróciwszy śmiechem
Twarz swą, gdzie dola znaczy się przeklęta,
Wyryta łzami, zawołać pamięta:
„Nie chcę, by miała przyszłych niewiast rzesza
Swe rozgrzeszenie w tem, co mnie rozgrzesza!”

CCXLVI.

I tu wykrsztusi imię Tarkwinjusza
Z jękiem, że znać jej chore serce pęka...
„On, on” — tak zacznie, ale choć się zmusza,
Niczego więcej nad „on” nie wystęka:
Dławi ją, dech jej odbiera ta męka,
Mąci wyrazy, aż zawoła wreszcie:
„On zadał ranę mnie, biednej niewieście!”

CCXLVII.

Do niewinnego tutaj wbije łona
Dobyty z pochew nóż, co wydobywa
Duszę z pokrywy skalanej, gdzie ona,
Niby w więzieniu, żyła ledwie żywa;
Duch jej skruszony w obłoki odpływa,
Z ran jej na wieczne ulatuje życie
To, co w doczesnym grzęzło tutaj bycie,

CCXLVIII.

Jak skamieniały, stał przy strasznym czynie
Niemy Kollatyn wraz z innymi pany;
Dopiero ojciec, widząc, jak krew płynie,