Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. A.E. Koźmian.djvu/13

Ta strona została przepisana.
11

Królu Szkocki! ach uważ okropność téj chwili,
Ledwieśmy do ucieczki męztwem ich zmusili,
Gdy Norwegczyk wzmocniony hufcami nowémi,
Z szaloną się wściekłością rzucił na nas z niemi.

DUNKAN.

Przeraziłaż mych wodzów ta burza grożąca?

RYCERZ.

Jak się orzeł skowronka, lew lęka zająca,
Byli oni, jak działa z podwójnemi strzały,
Bo ciosy ich po ciosach na wrogów padały.
Czy chcieli krwi powodzią tę ziemię zakrwawić?
Czyli nową Golgotą pole bitwy wsławić? —
Lecz już mdleję — o pomoc wołam raną moją.

DUNKAN.

Równie ci twoje słowa — jak rany przystoją,
Bo tchną męztwem. — Polecić lekarzom rycerza.

(Wyprowadzają rycerza. Wchodzi ROSS.)

Któż to biegnie?

MALKOLM.

Tan Rossu spiesznie tutaj zmierza.

LENOX.

Radość, pospiech, wieść dziwna w oczach jego błyska.

ROSS.

Niech żyje król! —

DUNKAN.

Zkąd spieszysz?

ROSS.

Spieszę z bojowiska,
Gdzie w powietrzu sztandary Swena powiewały,
Przejmując w swym powiewie dreszczem nasz lud cały.
Sam król Norwegski z siłą potężną napada,
Niecnego zdrajcy wsparła go nikczemna zdrada.
Kawdor cię zdradził. — Walka wszczęła się straszliwa,
Lecz nowy oblubieniec Bellony przybywa.