Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/44

Ta strona została przepisana.
42[320—346]
WILLIAM SHAKESPEARE

Żal okazywać, gdy nie czujem żalu —
To obowiązek, który łatwo spełnia
Człowiek fałszywy. Ja do Anglji jadę.
DONALBEIN: Ja do Irlandji. Rozdzieliwszy losy,
Będziemy obaj bezpieczniejsi. Tutaj,
Gdzie my, sztylety w ludzkich są uśmiechach.
Im ktoś krwi bliższy, tem bliższy skrwawienia.
MALKOLM: Ten grot morderczy, który wypuszczono,
Jeszcze nie opadł... Najbezpieczniej dla nas
Ustąpić z celu. Więc na koń! Nie bądźmy
Czuli na sprawę pożegnania. Trzeba
Z tego się miejsca wynieść jak najprędzej.
Złodziej, widzący, że nań kara spadnie,
Upewni siebie, gdy się sam wykradnie.

(wychodzą)
SCENA IV.
Przed zamkiem Makbeta.
(Wchodzą ROSSE i STARZEC)

STARZEC: Kopę lat zgdrą pamiętam; w tym długim
Okresie czasu chwilem widział straszne
I dziwne rzeczy, lecz ta noc dzisiejsza
W śmiech obróciła dawniejsze wspomnienia.
ROSSE: Ach, zacny ojcze, widzisz, że niebiosa,
Snać zagniewane na igrzysko ludzi,
Grożą ich krwawej widowni. Dzień mamy
Według zegara, a przecież noc ciemna
Tłumi blask lampy wędrownej. Czy nocy
Jest to przewaga, czy wstyd dnia, że ciemność
Grzebie oblicze ziemi, gdy je miało
Całować światło żywotne?
STARZEC: To coś jest
Tak przeciwnego naturze, jak czyn ten,