Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/54

Ta strona została przepisana.
52[177— 207]
WILLIAM SHAKESPEARE

A przecież niema w tem zadowolenia!
Być tym bezpieczniej, kogośmy zabili,
Niźli, zabiwszy, nie mieć jasnej chwili.

(wchodzi MAKBET)

Cóż, mój małżonku, czemu tak samotnie,
Jedynie w czarnych wizyj towarzystwie
Zajęty ciągle myślami, co przecież
Powinny były umrzeć razem z tymi,
O których myślą. Na to niema środka,
Nad tem się niema co już zastanawiać,
Co raz się stało — wzdyć się nie odstanie!
MAKBET: Rozpłataliśmy węża, nie zabili,
Zrośnie się, będzie znów sobą, a nasza
Biedna złośliwość pozostanie w ciągiem
Niebezpieczeństwie przed jego zębami.
Niechże się raczej kształt rzeczy rozpadnie,
Niech oba światy męczą się, niżbyśmy
Spożywać mieli w trwodze nasze jadło,
Sypiać pod grozą tych snów przeraźliwych,
Które wstrząsają nami każdej nocy!
Być nam zmarłymi, których na spoczynek
Wyprawiliśmy, by zająć ich miejsca,
A nie tak leżeć na torturach duszy
W nieustających drgawkach. Dunkan w grobie;
Spoczywa błogo po wyniszczającej
Febrze żywota. Zdrada już spełniła
Co najgorszego. Stal ani trucizna,
Podstęp domowy ani obcy najazd —
Nic go już dotknąć nie może.
LADY MAKBET:O, wygładź,
Luby małżonku, surowe oblicze,
Bądź mi pogodny i wesół tej nocy
Przy naszych gościach!