Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/77

Ta strona została przepisana.
[203—230]75
MAKBET — AKT IV

Swe młode w gnieździe. Wszystkiem tu obawa,
A niczem miłość; mało też mądrości
Tam, gdzie ucieczka sprzeczna jest z rozsądkiem.
ROSSE: Najdroższa moja krewniaczko, ty siebie,
Proszę cię, strofuj; co do twego męża,
On jest szlachetny, mądry i roztropny
I zna najlepiej nagłe zmiany pory.
Srogie to czasy, w których człek jest zdrajcą,
Nie znając siebie, w których go dochodzi
Głucha wieść o czemś, czego się obawia,
Atoli czego się obawia, nie wie
I po wzburzonem, szalejącem morzu
Krąży naoślep... Żegnam, lecz niebawem
Powrócę tutaj. Zło na swym najniższym
Przystaje szczeblu, jeśli nie, to znowu
Ku swej pierwotnej wspina się wyżynie.
Żegnaj, mój mały kuzynku, Bóg z toba!
LADY MAKDUF:
Posiada ojca, przecież jest bez ojca.
ROSSE: Chybam oszalał, że dłużej tu siedzę;
Dla mnie sromota, a dla ciebie, pani,
Mała pociecha. Żegnam ostatecznie.

(wychodzi)

LADY MAKDUF:
Ojciec twój umarł, chłopcze; cóż ty teraz
Zamierzasz czynić? I jak żyć ty będziesz?
SYNEK: Jak ptaki, matko.
LADY MAKDUF:Muszką i robaczkiem?
SYNEK: Tem, myślę sobie, co znajdę, jak one.
LADY MAKDUF:
Biedny mój ptaszku! A czy się nie boisz
Sideł, potrzasków i lepu?
SYNEK:Dlaczego,
Moja matusiu? Przecież nie dla biednych