Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/81

Ta strona została przepisana.
[296—325]79
MAKBET — AKT IV

To, coś mi, panie, powiedział, zapewne,
Ze to być może. Ten tyran, którego
Samo nazwisko język nam owrzadza,
Uchodził ongi za zacnego. Ty mu
Sprzyjałeś, panie, i on cię był wówczas
Jeszcze nie skrzywdził. Jam młody, lecz przecież
Mógłbyś u niego coś zarobić na mnie.
Wskazywałaby też mądrość, ażeby
Biedne, niewinne, słabe złożyć jagnię
W ofierze bogu gniewnemu.
MAKDUF:Nie jestem
Zdrajcą.
MALKOLM: Lecz Makbet. A rozkaz królewski
Gotów cnotliwą i dobrą naturę
Sprowadzić z drogi. Ale proszę, wybacz;
Czem jesteś, panie, tego myśli moje
Zmienić nie mogą. Jednak aniołowie
Wiecznie jaśnieją, choć z nich najjaśniejszy
Upadł. Chociażby wszystko zło chodziło
Z twarzą świętości, to przecieźby świętość
Tak wyglądała zawsze, jak wygląda.
MAKDUF: Straciłem wszelką nadzieję.
MALKOLM:Zapewne
Tam, gdziem ja powziął moje wątpliwości;
W takim pośpiechu zostawiłeś, panie,
Żonę i dziecko, te najdroższe bodźce,
Te silne węzły miłości, że nawet
Nie pożegnałeś się z nimi? Niech — proszę —
Ma podejrzliwość ujmy ci nie czyni,
Ale tu idzie o me bezpieczeństwo:
Zapewne, panie, jesteś człek uczciwy,
Cokolwiek myślałbym o tem.
MAKDUF:O, krwaw się,
Krwaw, biedny kraju! Ty, straszna tyranjo,