Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/82

Ta strona została przepisana.
82[326—356]
WILLIAM SHAKESPEARE

Spokojnie twoje umacniasz podstawy,
Albowiem prawość już się nie odważy
Zachwiewać tobą. Noś się z swem bezprawiem,
Nikt ci tytułu po temu nie wzbroni!
Żegnaj, o panie: nie myślę być łotrem,
Jak ty uważasz, za ten obszar cały,
Który w swej garści trzyma ten nasz tyran,
Ani w dodatku za bogactwa Wschodu!
MALKOLM: Nie miej urazy; jam tu nie przemawiał
W jakiejś bezwzględnej obawie przed tobą.
Wierzę, iż kraj nasz upada pod jarzmem,
Że płacze, we krwi się pławi, że każdy
Dzień nowe rany dodaje do jego
Blizn niezamkniętych; wierzę, iż się ręce
Za mojem prawem podniosą. Toć przecie
Z wspaniałej Anglji mam do rozporządzeń
Kilka tysięcy. Cóż z tego? Chociażbym
Nawet i zdeptał głowę okrutnika
I na swym mieczu ją zatknął, to naszą
Biedną ojczyznę spotkałoby jeszcze
Daleko więcej zbrodni, niż poprzednio;
Więcej katuszy, więcej przypadłości,
Niż kiedykolwiek, doznałaby pod tym,
Coby nastąpił.
MAKDUF:Któż to taki?
MALKOLM:Siebie
Mam tu na myśli, a mówię, jest we mnie
Tyle zarodków poszczególnych przywar,
Że, jeśli tylko dojrzeją, to czarny,
Makbet wyglądać będzie, jak śnieg biały,
A biedne państwo uważać go będzie
Za czyste jagnię, jeśli go porówna
Z bezmiarem mojej ohydy.