Strona:William Shakespeare - Makbet tłum. Kasprowicz.djvu/86

Ta strona została przepisana.
84[450—477]
WILLIAM SHAKESPEARE

Dziś po raz pierwszy i to, oczerniając
Samego siebie. Czem jestem naprawdę,
Poświęcam tobie i mojej ojczyźnie,
Ku której jeszcze przed twojem przybyciem
Sędziwy Siward z dziesiątkiem tysięcy
Walecznych mężów, do boju gotowych,
Już był wyruszył. Teraz pójdziem razem!
Oby tak wszystko skończyło się dobrze,
Jak ta waśń nasza... Czemu milczysz, panie?
MAKDUF: Tyle tak miłych i niemiłych rzeczy
Trudno pogodzić...

(wchodzi LEKARZ)

MALKOLM:
Pomówim o tem później... Czy król przyjdzie?
LEKARZ: Tak, panie; tłumy biedaków czekają
Na jego leki, niemoc ich urąga
Wszystkim wysiłkom sztuki; gdy on tknie się —
Taką moc świętą dał Bóg jego dłoni —
Ludzie odrazu przychodzą do zdrowia.
MALKOLM: Dzięki, doktorze.

(LEKARZ wychodzi)

MAKDUF:Jakież to choroby
Miał on na myśli?
MALKOLM:Zwą to „złem“. Cudowny
Ma na to sposób dobry król. Od kiedy
Przebywam w Anglji, widziałem częstokroć,
Jak on to leczy. A jak on to umie
Wyprosić sobie od niebios, najlepiej
On sam wie o tem: lud tem nawiedzony,
Cały obrzękły, strasznie owrzodziały,
Aż litość bierze spoglądać na niego.
Zyskuje zdrowie przez to, że on chorym
Wiesza na szyi wśród modłów pobożnych
Złoty medalik. Ma on tajemnicę