Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.
XVIII.

Mam ja cię równać z dniem lata? Twe wdzięki
Wszak nadobniejsze, postać twa mniej zmienna!
Wichr oto niszczy świeże maja pęki,
Zbyt krótko trwają lata błogie lenna.
Czasem źrenice niebios zbyt jaskrawe,
Nieraz ich blaski zaćmi mrok ponury,
Piękność od piękna rwie się, zmienia w strawę
Ślepego trafu lub chwiejnej natury.
Twe tylko lato niechże się nie zmienia
I nie opuszcza twoja cię uroda,
A śmierć ze swego nie puszy się cienia:
Pieśń ma wieczności twemu życiu doda
I wciąż żyć będzie i ty w niej do końca,
Aż starczy ludziom tchu, ich oczom słońca.




XIX.

Stępiaj pazury lwa, żarłoczny Czasie,
Niech ziemia płód swój poźre jak najkrwawiej;
Łam groźne zęby tygrysa, a zasię
Feniks niech własną juchą się zadławi;
Ból, szybkonogi Czasie, lub wesele
Siej po swej drodze, czyń z ludzkiemi niwy,
Co chcesz, wszak więdnąć dano im w udziele,
Od tej się tylko zbrodni niegodziwej
Zechciej powstrzymać: W urok jego skroni
Rylec twych godzin niech się nie worywa;
Nietknięta przez cię w twej zgubnej pogoni,
Wzorem dla świata jego piękność żywa!
Lecz choć go skrzywdzisz, przecież ten mój słodki
Zachowa młodość w wierszach mojej zwrotki.