Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
XXIV.

Malarzem oko me: wymalowało
Wdzięk twój na serca mego płycie żywej;
Ramami tego obrazu me ciało —
Jest to malarskiej cudo perspektywy!
Bo tylko malarz wskaże-ć najwymowniej
Swą sztuką miejsce, gdzie ten twój bez chyby
Obraz w mej piersi spoczywa pracowni,
Którą twych źrenic rozjaśniają szyby.
Patrz, jak się oczy wspierają wzajemnie:
Moje malują twą postać, twe zasię
Oknem mej piersi: przez nie wziera we mnie
Słońce, by ciebie ujrzeć w pełnej krasie.
Lecz sztukę oczu jeden błąd uśmierca:
Tworzą, jak widzą, nie znają zaś serca.




XXV.

Ludzi, na których gwiazdy blask swój zlały,
Niech rozpierają honory i władza,
Mnie zaś, gdy los mi odmówił tej chwały,
Niech w słodkiej ciszy to, co mam, dogadza.
Są jak nagietki książąt faworyci:
Lśnią się, gdy słońce złoci je łaskawie;
Nie długo jednak pycha się ich szczyci:
Jedno ściągnięcie brwi i po ich sławie.
I bohatera największego, jeśli
Po stu zwycięstwach jednej dozna klęski,
Świat już na zawsze z kart chwały wykreśli,
Zapomnian będzie jego zabieg męski.
Jam jest szczęśliwszy, miłość mam wzajemną,
Z nikim też w sporze i nikt w sporze ze mną.