Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.
XXXVIII.

Czyż na temacie mojej Muzie zbędzie,
Dopóki w wiersze moje tę przesłodką
Treść swą przelewasz, — zbyt wzniosłe orędzie,
By z mą zwyczajną zgodziło się zwrotką?
Podziękuj sobie, jeśli z księgi mojej
Jakieś twym oczom jasne rzeczy błysły:
Najtępszy pisarz jeszcze się ostoi,
Gdy ty go swemi rozjaśnisz pomysły.
Bądź mi dziesiątą Muzą, dziesięćkrotnie
Przewyższającą serce tych dziewięciu.
Kto ciebie wzywa, niechaj tworzy sotnie
Rymów, żyć godnych w wieczności objęciu.
Gdy się Czasowi pieśń ma spodobała,
Moim niech będzie trud, zaś twoją chwała.




XXXIX.

Przystoi-ż ciebie opieśniać, jeżeli
Ty jesteś lepszą cząstką mojej jaźni?
To samochwalstwo czemże mnie obdzieli,
Gdy, sławiąc ciebie, sławię najwyraźniej
Siebie samego?… Żyjmy w rozłączeniu,
Niech nasza miłość jednotą nie będzie,
Wówczas li twemu oddam cześć imieniu,
Tobie należną i zawsze i wszędzie!
Jakież rozłąki wyszłyby katusze!
Jeno, że mogąc i[1] myśleć dzięki tobie
O miłowaniu, słodko łudzę duszę
I oszukuję czas w tej przerwy dobie.
I gdy się jedność w dwie części rozrywa,
Wielbię li część tę, co zdala przebywa.




  1. Przypis własny Wikiźródeł wykreślone ołówkiem