Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.
XLII.

Że ona twoją, to nie ból nad bole,
Choć, wyznać muszę, kochałem ją z serca;
Lecz że ty jesteś jej, to stwarza dolę,
Co mnie tą stratą miłości uśmierca.
Lecz uniewinniam ten wasz grzech: że miła
Jest mi, wiesz o tem, więc ją kochasz; zasię
Ona mnie znowu li dla mnie zdradziła,
Godząc się na to, by mój druh jej krasie
Hołdował dla mnie. Zyski będą twoje,
Jeśli ją stracę, zaś jej, stracę ciebie.
Lecz wy się wzajem znajdziecie oboje,
Czyniąc tak dla mnie. Ale w tej potrzebie
Cieszy i schlebia mi to rzeczy sedno:
Mnie ona kocha, bo my dwaj to jedno.




XLIII.

Najlepiej widzę z zamkniętemi oczy:
Za dnia się ku nim rzeczy błahe garną,
We śnie przed sobą mam twój kształt uroczy
I ten w blask jasny zmienia noc mi czarną.
Jeśli tak cień twój cienie ropromienia,
Cóżby się stało z dniem, gdyby z blaskami
Stopił się twemi, skoro twego cienia
Blask i powieki zawarte tak mami!
Jakże szczęśliwe byłyby źrenice,
Jeśliby w żywym dniu patrzały na cię,
Gdy w martwym mroku twego cienia lice
W takim, w śnie moim, lśni się majestacie!
Nim cię zobaczę, dzień jest dla mnie nocą,
Noc dniem, gdy w snach mych blaski twe migocą.