Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.
LII.

Jestem jak bogacz, co ma klucz do skrzyni
Z drogiemi skarby: widzieć je, jak miło!
Lecz nie co chwila on ich przegląd czyni,
By się rozkoszy ostrze nie stępiło,
Święta dla tego w takiej u nas cenie,
Że są nieliczne w różnych dni bezliku,
Jak te kosztowne, najgrubsze kamienie,
Zrzadka dzielące perły w naszyjniku.
Czas, co odemnie zdala ciebie trzyma,
Jest niby skrzynią, gdzie drogą zamknięto
Suknię, szczególnie miłą, gdy oczyma
W jakieś szczególne powitam ją święto,
Błogosławionyś, twa obecność rajem,
A gdy cię niema, z nadzieją zostajem.




LIII.

Z jakiej-ś materji, że cieniów miljony
Rzucasz naokół? Wszelki byt na ziemi
Jednym jest tylko cieniem obdarzony,
A ty, choć jeden, wszystkich darzysz niemi!
Daj Adonisa obraz, o on niczem —
Kopją, co przy swym pierwowzorze traci.
Złącz wszystkie czary z Heleny obliczem,
A ty o! w greckiej zalśnisz nam postaci.
Mowa o wiośnie czy o sprzętów czasie:
Jedna jest tylko cieniem twej urody,
Drugi odbiciem twej szczodrości zda się,
Z kształtów wyziera wszystkich kształt twój młody,
Zewnętrzne wdzięki są wam wspólne, przecie
Serca wiernego, jak twe, niema w świecie.