Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.
C.

Gdzie jesteś, Muzo, że już czas tak długi
Przemilczasz o tem, w czem twa moc się chowa?
Chcesz li swój ogień oddać na usługi
Lichych przedmiotów, przyćmić się gotowa?
Wróć się, o Muzo, wróć i jak najwcześniej
Daj okup za to, coś tak roztrwoniła!
Zaśpiewaj uszom, chętnym twojej pieśni,
Od których idzie sztuka twa i siła.
W lica lubego spojrzyj, niebios córo,
Czy ich nie zmarszczył wrogi czas, a jeśli
Znać jego ślady, skarć go, niech twe pióro
Zabójczą wzgardę Czasowi nakreśli.
Sławy lubego niezmarłe odgłosy
Niechaj przeżyją dalsze jego kosy.




CI.

Jak uniewinnisz, ty Muzo leniwa,
Żeś prawdę pięknem ozdabiać przestała?
Prawda i piękno w mym lubym spoczywa
Tak, jak i w tobie, i w tem jest twa chwała.
Odpowiedz, Muzo; zechcesz twierdzić może:
„Prawdzie nie trzeba ozdób, jest ozdobą
Sama, a piękno w własnym lśni kolorze,
Jedno i drugie niech zostaną sobą“?
Nie trza mu pochwał, więc milczysz? Milczenia
Nie uniewinniaj w ten sposób, wiesz przecie,
Że nie grobowiec złoty, lecz twe pienia
Długie mu wieki każą żyć na świecie,
Do dzieła zatem, niech do potomności
Przejdzie w tym kształcie, w jakim dziś tu gości!