Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.
CII.

Miłość ma silna, choć wygląd jej słaby,
Nie mniej miłuje, acz mniej się wydaje,
Miłość jest kupna, jeśli swe powaby
Roznosić lubi przed publiczne zgraje.
Ta miłość nasza w pierwszej była wiośnie,
Kiedym ją witać zwykł śpiewaniem mojem,
Słowik li w lesie wciąż nuci rozgłośnie,
Natomiast mięknie z letnich dni rozwojem,
Nie iżby dni te były nie tak lube,
Jak gdy rozbrzmiewał jego tren przesłodki.
Nie! Z wszystkich krzaków wrzaski rwią się grube,
A czar swój tracą spowszedniałe zwrotki
Przeto, jak słowik, i ja milknę w porę,
Aby ci śpiew mój nie zmienił się w zmorę.




CIII.

Ach! Jakżeż Muza ma nikła i blada!
Mogłaby w całym błysnąć majestacie,
Lecz większą wartość sam przedmiot posiada,
Niż gdyby w pięknej ukazał się szacie!
Nie łaj mnie za to, że nie piszę więcej!
Spojrzyj w zwierciadło i przyjrzyj się twarzy:
Nad me pomysły jest jej blask jarzęcy,
Przyćmiewa wiersz mój, a mnie wstydem darzy.
Nie byłbyż grzech to, gdybym dla naprawy
Miał psować przedmiot, żadną z wad nietknięty?
Rym mój do jednej li dąży postawy:
Głosić li wdzięk twój i twoje talenty, —
Więcej, niż z zwrotek moich by wypadło,
Powie ci o tem, panie, twe zwierciadło.