Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.
CXLIV.

Rozpacz z pociechą, to me dwie miłości,
Niby dwa duchy, mam w nich swoje wodze:
Lepszy to anioł, w którym piękno gości,
Gorszy niewiastą jest, o brzydką srodze!
Czart mój niewieści, by mnie strącić w piekła,
Wabi anioła precz od mego boku,
W djabła przemienić chce go żądza wściekła,
Na jego czystość czyhając co kroku.
A czy mój anioł zmienił się już w czarta,
Nie wiem na pewno, przypuszczać li mogę,
Zdala ode mnie przyjaźń już zawarta,
Mój anioł, mniemam, wszedł na piekieł drogę,
Lecz walczyć będę, aż nie ujrzę tego,
Że sczezł mój anioł z ognia piekielnego.




CXLV.

Wargi, miłosnej dzieło ręki,
Tchną nienawiścią ku mnie właśnie,
Com tak z tęsknoty ginął męki.
Lecz ona, stan mój widząc jaśnie,
Przypuści litość do swej duszy
I karcąc język, który zawsze
Chronił człowieka od katuszy,
Zleci mu słowa najłaskawsze.
„Nienawiść!“ rzecze, lecz jak słońca
Blaski chowają noc w otchłanie
Piekieł, tak ona już u końca
Swoje zabójcze zmieni zdanie:
„Nienawiść!“ — powie, „lecz nie k'tobie!“
I kres zadaje mej chorobie.