Przeszła godzina, a oni nie powracali; rycerz nie mógł już dłużej wystać na straży, więc położył się na murawie. Upłynęło jeszcze pół godziny, dopiero na ścieżce poza nim ukazał się młody dryblas, który za kapeluszem miał pozatykanych sporo piór kogucich; jął się uwijać wśród poległych kłusowników i ucinać im głowy, następnie ułożył je wszystkie na stos przed rycerzem i ozwał się:
— Możny rycerzu, kazano mi tu przyjść i zażądać od was owych koron, któreście przyobiecowali za głowy — za każdą głowę po pięć koron. Kazali mi wam powiedzieć, że modlili się do Boga i Matki Boskiej, byście mieli długi żywot, ale sami są biednymi ludźmi i chcieliby dostać te pieniądze, zanim pomrzecie. Wykładali mi to po kilkakroć, bo się bali, żebym nie zapomniał i obiecali, że mnie zbiją, jak zapomnę.
Rycerz uniósł się na łokciu i otworzywszy kaletkę, wiszącą u pasa, wyliczył po pięć koron na głowę. Głów było ryczałtem trzydzieści.
— Możny rycerzu, — mówił dalej wyrostek, — oni mi to jeszcze kazali, bym się zajął wami pieczołowicie, bym skrzesał wam watrę i przyłożył maści do ran.
Uzbierał patyków i listowia, a uderzając krzesiwkiem o stal nad garstką suchych listków, rozpalił trzaskające ognisko; następnie zdejmując
Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.
98