Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Śródwiośnie.

Pewien człek stareńki, co twarz miał bodaj tak zeschniętą, jak noga ptasia, siedział w zazadumie na skalistem wybrzeżu równinnej i leszczyną zarosłej wysepki, zalegającej najszerszą połać Lough Gill’u. Obok niego siedział siedemnastoletni chłopczyna o smagłej twarzy, przyglądając się jaskółkom muskającym cichą wodę w pościgu za muszkami. Starowina był odziany w wyszarzałą błękitną siermięgę, zaś pacholę miało na sobie bajowy kaftan i niebieską czapkę, a na szyi różaniec z modrych paciorków. Za nimi oboma widniał mały klasztorek, nawpół zasłonięty drzewami. Dość dawno temu uległ spaleniu przez bezbożnych świętokradców ze stronnictwa królowej, lecz został pokryty na nowo przez chłopca szuwarem, żeby starzec miał dach nad głową na stare lata. Natomiast żaden z nich nie poruszył rydlem ogrodu rosnącego wokoło, to też lilje i róże zasadzone przez mnichów roz-

116