Stanęli kręgiem dokoła dudarza i wymierzyli weń miecze, a stary rajtar oświadczył, że muszą uprzątnąć dwóch powstańców, znajdujących się na drodze pomiędzy Ben Bulben i wielką przełęczą górską, zwaną Cashel-na-Gael, przeto on musi wsiąść na konia jednego z nich i być im przewodnikiem, gdyż zmylili drogę. Dudarz odwrócił się, wskazując drzewo sąsiednie; ujrzeli tam starego siwka już okiełznanego, obuzdanego i osiodłanego. Zarzucił sobie kobzę na plecy i biorąc żagiew w rękę, dosiadł konia i ruszył przed nimi z taką prędkością, na jaką go było stać.
Las przerzedzał się coraz bardziej, a droga jęła się piąć z ukosą pod górę. Księżyc już zaszedł, a drobniuchne, białe płomyczki gwiazd rozbłysły po całem niebie. Grunt stawał się coraz bardziej stromy, aż wkońcu, odsadziwszy się o spory szmat drogi od lasu, wyjechali na przestronny wierzchołek górski. Poniżej ciągnęły się stajami rozrzucone lasy, a hen na południu biła krwawa łuna płonącego miasta — lecz przed nimi i nad nimi były jeno drobniuchne, białe światełka...
Przewodnik wypuścił naraz z rąk uzdzienicę i wskazując wgórę tą dłonią, w której nie miał łuczywa, wrzasnął:
Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.