Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

powinienem był spędzić resztę czasu, póki starczyło światła dnia zimowego. Następnie pożegnał mnie, obiecując powrócić na godzinę przed obrzędem. Zacząłem szperać w książkach i przekonałem się, że był to jeden z najbardziej wyczerpujących księgozbiorów alchemistycznych, jakie zdarzyło mi się widzieć w życiu. Były tam dzieła Morienusa, który swe nieśmiertelne ciało ukrył pod włosienicą; Avicenny, który był opilcem, a mimo to władał niezliczonemi hufcami duchów; Alfarabiego, który w swej lutni miał tyle nastrojów, że mógł wedle upodobania zmuszać ludzi do śmiechu, płaczu lub zapadania w sen śmiertelny; Lully’ego, który przeobraził się na podobieństwo czerwonego koguta; Flamela, który ze swą żoną Pamellą przed kilkuset laty wynalazł eliksir i jak wieść głosi, żyje po dziś dzień pomiędzy derwiszami w Arabji... i wielu innych mniej sławnych. Było tam niewiele pism mistycznych, któreby nie były alchemicznemi, a to, jak przypuszczałem niemal napewno, dzięki uwielbieniu jednego z wielu bogów i ograniczonemu pojęciu piękna, którego Robartes przestrzegał z niezachwianą konsekwencją; jednakowoż zauważyłem tam całkowity zbiór odbitek z proroczych pism Williama Blake, prawdopodobnie ze względu na tłumy, które cisnęły się ku blaskom jego osoby i były

207