wypija kałużę przydrożną. Upadłem na ziemię i ogarnęła mnie ciemność.
Obudziłem się nagle, jakgdyby mnie ktoś ocucił, i obaczyłem, że leżę na niewytwornie malowanej posadzce; na dosyć niskiej powale była niezdarnie wymalowana róża, a na ścianach wokoło widniały niedokończone malowidła. Filary i kadzielnice znikły bez śladu; nieopodal leżało kilkunastu ludzi śpiących, opatulonych w rozchełstane suknie, a twarze ich obrócone wzwyż wydały mi się jakgdyby puste maski. Oświecał je chłodny brzask, zakradający się przez podłużne okno, którego nie zauważyłem poprzednio; z dworu dochodził ryk fal morskich. Michał Robartes leżał w niewielkiej odległości, a koło niego przewrócona czara wyrzeźbiona z bronzu, która wyglądała, jak gdyby kiedyś zawierała kadzidło.
Siedząc tak i rozglądając się, posłyszałem nagle wrzawę gniewnych głosów męskich i kobiecych, zmieszanych z hukiem fal morskich; zerwałem się przeto na równe nogi i podbiegłszy coprędzej do Michała Robartesa, próbowałem otrząsnąć go ze snu. Schwyciłem go więc za ramię i usiłowałem podnieść, lecz ów padł na wznak