czącego Hanrahana, ponieważ nic podobnego nie widziano w tych stronach od czasu, gdy bawił tu zeszłym razem. Hanrahan odrzekł, że nie będzie tańczył, jako że teraz lepiej używa nóg, przebywając pieszo wzdłuż i wszerz pięć dzielnic Irlandji. W sam raz, gdy domawiał tych słów, przez niedomknięte drzwi weszła Oona, córka gospodarza, trzymając na ramionach naręcze zbłoconych gałązek świerkowych, zebranych koło Connemara, celem podniecenia ognia. Rzuciła je na palenisko, a płomień buchnął wysoko, oświecając jej oblicze urodne i uśmiechnięte; dwóch czy trzech parobków zerwało się z ławy, prosząc ją do tańca. Lecz Hanrahan zastąpił im drogę, odepchnął ich na boki, i oświadczył, że ona z nim właśnie będzie tańczyła, ponieważ przebył szmat drogi, zanim dotarł do niej. I snadź szepnął jej w ucho jakieś miłe słóweczko, gdyż nic nie rzekła na to, jeno stanęła z nim do tańca, a na buzi miała nieznaczne wypieki. Wszystkie pary się zatrzymały, — lecz gdy tanek już miał się rozpocząć, Hanrahan ni stąd ni zowąd spojrzał wdół i obaczył swe buciory, co były schodzone i dziurawe, tak iż wyłaziły z nich strzępiaste szare onuce; tedy ze złością obruszył się, że podłoga tu kiepska, a muzyka niewiele warta, i usiadł w ciemnem miejscu na przypiecku. Ale ledwie to
Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
22