dokładnie, co on mówił, lecz ile mogła dosłyszeć, dźwięczała w tem wszystkiem szczera poezja, choć nie było rymów. A oto co doszło ją z jego słów:
— Słońce i miesiąc są jako młodzian i dziewica, są życiem mojem i twojem, wciąż wędrują i wędrują pod niebem jakgdyby pod jedną opończą. Boć też Bóg je stworzył jedno dla drugiego. On stworzył twoje życie i moje życie jeszcze przed początkiem świata, uczynił tak, by oba mogły iść przez świat tędy i owędy niby dwoje pląśców znamienitych, co w tańcu w tę i ową stronę przechodzą po długiem klepisku świetlicy, hoży i roześmiani, gdy inni wszyscy już się pomęczyli i podpierają ściany.
Stara kobiecina coprędzej podreptała tam, gdzie mąż jej grał w karty, lecz on nie zwracał na nią uwagi, wobec czego udała się do kumy-sąsiadki i ozwała się:
— Czy nie możnaby znaleźć sposobu, by tych dwoje rozłączyć? — i nie czekając odpowiedzi, zwróciła się do jednego z parobków, co ugwarzali w kupie:
— Coś ty wart, kiedy nie zdobędziesz się na to, by najśwarniejsza dziewucha w tym domu poszła z tobą w tanek? A idźta i wszyscy obaczcie, czy poredzicie oderwać ją od bajdurzeń onego gajdosa.
Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
24