zaś od owego dnia, gdy obaczył zagrabioną chatynkę, w której już nie było Marji Lavelle, i zerwaną na niej strzechę, już nigdy nie pragnął choćby kącika na mieszkanie dla siebie i nigdzie nie zagrzał miejsca tak długo, by mógł widzieć zieleniejące pączki tam, gdzie widział opadające stare liście, lub by mógł ujrzeć żniwa pszenicy, tam gdzie widział jej zasiew. Był to dla niego szczęśliwy zbieg okoliczności, że miał schronisko od słoty i ognisko w szarą godzinę i łyżkę strawy, którą dawano mu bez proszenia.
W czasie pobytu w tem miejscu stworzył wiele pieśni — tak mu tam było dobrze i zacisznie. Większość ich stanowiły pieśni miłosne, ale były też pośród nich i pieśni pokutne, a nie brakło też śpiewów o Irlandji i jej niedoli, rozpowszechnianych pod tem lub innem nazwaniem.
Co wieczór ludzie prości i dziady i ślepcy i gęślarze gromadzili się w domu przysłuchując się jego śpiewaniom i wierszom i opowieściom o zamierzchłych czasach Fianny a wszystko to przechowywali w pamięci, której nigdy nie uszkodziły księgi; oni to roznosili jego sławę po wszystkich odpustach, weseliskach i wieczornicach całego Connaught. Nigdy nie osiągnął takiego powodzenia i nie zdziałał tyle, co wówczas.
Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.
34