Hanrahan nie lubił nigdzie długo zagrzewać miejsca, to też w czas jakiś zaszedł z powrotem pomiędzy wioski, leżące u podnóża Slieve Echtge, a zwane Illeton, Scalp i Ballylee; zatrzymywał się raz w tym domu, to znów w innym, a wszędzie znajdował gościnne przyjęcie ze względu na wiek, dar pieśni i uczoność. W skórzanej sakiewce pod kubrakiem brzęczało mu ta nieco srebrników i miedziaków, ale rzadko bywał zmuszony stamtąd coś wysupłać, bo potrzebował niewiele, a żaden z ludzisków nie przyjąłby od niego zapłaty. Ociężała mu już ręka, którą opierał na palicy, a policzki mu się zapadły i wychudły; wszakże ile chodzi o strawę, to miał zawsze wbród ziemniaków, mleka i placków owsianych, a nawet w zakątku tak zapadłym i bagnistym, jak Echtge, nigdy mu nie odmówiono kwaterki gorzałki, trącącej nieco dymem torfowym. Zapuszczał się w wielki bór koło Kinadife lub przesiadywał wiele godzin dziennie w szuwarach nad jeziorem
Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
Śmierć Hanrahana.
58