Od czasu do czasu drzemał nieco, niekiedy zaś słyszał, jak śpiewała sobie coś pod nosem, uwijając się po izbie — w ten sposób zbiegła mu noc. Gdy świt zaczął rozjaśniać niebo, Hanrahan domacał się sakiewki, gdzie miał trochę grosiwa, i podał ją babinie; wyjęła z niej pieniądz miedziany i jeden srebrny, ale włożyła je z powrotem, jakby lekce je sobie ważąc — może dlatego, że nie żebrała nigdy pieniędzy, lecz jadła i przyodziwku, a może brzask dnia rozniecił w niej dumę i nową dufność w wielką swą urodę. Wyszła z chałupy, użęła kilka garści wrzosu i przyniósłszy do izby, przysypała niemi Hanrahana, coś tam mówiąc o chłodzie poranka; przy tej sposobności zauważył zmarszczki na jej twarzy, siwiznę jej włosów i wykruszone zęby, poczerniałe już i pełne dziur. A gdy już był dobrze obłożony wrzosem, wyszła za drzwi i zbiegła po zboczu góry; przez czas pewien słyszał jeszcze jej krzyk: Jestem piękna, jestem piękna!
W miarę jak się oddalała, głos jej przycichał coraz to bardziej, aż nakoniec zamilkł zupełnie.
Hanrahan przeleżał tak w bólach i chorobie dzień cały; gdy zapadały już wieczorne mroki, posłyszał znowu jej głos, dochodzący ze zbocza góry. Przyszedłszy, zagotowała ziemniaki i podzieliła się z nim tą strawą tak samo jak po-
Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.
64