żyły w pamięci Hanrahana i znów powróciły mu siły; podniósł się i usiadłszy na łożu, przemówił nader głośno i wyraźnie:
— Kocieł, Głaz, Miecz i Włócznia... Co one oznaczają? Do kogo należą? Wtedy zadawałem sobie to pytanie...
Rzekłszy to, upadł znów nawznak z osłabienia i zabrakło mu tchu.
Winny Byrne — ona to trzymała łuczywo — stanęła nad nim, wlepiwszy oczy w wyrko. Nikłe, rozśmiane głosy poczęły znów pokrzykiwać, a blade światło, szare niby fal powierzchnia, rozpełzło się po izbie; Hanrahan nie mógł dociec, z jakiego świata ono tu napływa. Widział zwiędłą twarz Winny i jej wyschłe ramiona, co szarą barwą przypominały rozsypującą się w grudki ziemię; pomimo całego wycieńczenia wzdrygnął się i odsunął się ku ścianie. A wtem z łachmanów, stwardniałych od błota, wydobyły się ramiona tak białe i rozwiewne, jak piana na rzece, i spoczęły na jego ciele, a głos, który słychać było wyraźnie, lecz pochodził jakby z oddali, zaszeptał doń:
— Nie będziesz już mnie szukał na łonach kobiet.
— Ktoś ty? — zapytał.
Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
67