jaki to jest ten sposób. Ale nic się nie odezwał, bo jeno nałożył czapkę na głowę i, zdając się na rozum swojej baby, poszedł do Aplasa.
Aplas był to Niemczysko rude, zyzowate, długie i cienkie niby tyka od chmielu, chodził zaś przygarbiony nie od wieku, bo był to młody jeszcze całkiem chłop, ale dlatego, że trudno mu było prosto trzymać swoją długą figurę.
Mieszkał on w końcu wsi na komornem u Niemca kolonisty, Purata. Podobno był żonaty, ale, jako nic dobrego, żonę bił i zabierał jej zarobek, więc też od niego uciekła.
Człowiek to był niedobry, do wódki chętny bardzo, ale do pracy jak najmniej. Czasem, to jak mu przyszła fantazya, wynajmował się czy do rąbania, czy do żniwa i robił za dwóch; gdy zaś pieniądze dostał, pił do upadłego i poił każdego, kto z nim chciał pić.
Patrzył on głównie na lekkie zarobki. Gadano też po wsi, że Aplas trochę złodziejstwem się trudni i że zna się z bandą koniokradów, która od Sandomierza aż po przeciwną granicę wszędzie utrzymuje stacje do przechowywania kradzionych koni. Nikt jednak Aplasa na gorącym uczynku nie złapał.
Takiego to człowieka przyprowadził Bartek do chałupy w dzień śmierci Tomasza.
Jagna przyjęła Aplasa bardzo mile; Bartek wyszedł z izby, a gdy wrócił za pół godziny i spojrzał na Aplasa, ani go poznał. Na stole leży brzytwa i rozrobione mydło, a Aplas wygolony zupełnie na taki sposób, jak to nosił się stary Tomasz. Niema ani jednego rudego włosa wokoło gęby