Po pogrzebie wszystko wróciło do dawnego.
Bartek pracował na roli, jak pracował dawniej, tylko Jagna pyszniejsza się stała, nasprawiała też sobie kolorowych chustek, czepków i wstążek jedwabnych i w kościele co niedziela wysuwała się naprzód, jak najbliżej ołtarza, aby pokazać, że jej się pierwsze miejsce należy.
I upływał miesiąc za miesiącem.
Nadeszły żniwa. Bartek szczęśliwie z pola sprzątnął zboże i zapakował stodołę aż pod samą górną krokiew. Urodzaje były bardzo dobre.
Na jesieni huczały na klepisku cepy.
Pszenica była podsypna, żyto jeszcze więcej. Bartek swój grunt obsiał, obrobiwszy go uczciwie, na życie na rok cały ziarno odłożył, trochę jeszcze zostawił w słomie na potem, a zaś dziesięć korcy pszenicy i piętnaście żyta sprzedał na jarmarku.
Wziął za to pieniędzy dosyć, bo na siewy zboże podskoczyło w cenie i przyniósł ruble Jagnie.
Ta się uśmiechnęła do pieniędzy i posłała zaraz do karczmy po okowitę.
Pili sobie przez cały wieczór, a Jagna mówiła do męża:
— A widzisz! żeby nie moja głowa, to mielibyśmy tyle pieniędzy? co?
Pieniądze schowali do skrzyni.
Przed zimą Jagna wydobyła je wszakże, aby przyodziać uczciwiej Bartka, który wyglądał ciągle na parobka. Więc sprawiła mu szarą sukmanę nową z czarnemi wyszyciami i pas, jak się patrzy, i buty nowe i ciepły kożuch na zimę.
Przytem znowu sobie podpili trochę z uciechy, a Jagna napatrzyć się nie mogła na Bartka, że tak mu pięknie w nowem ubraniu.
— Teraz — mówiła do niego, śmiejąc się — to nie tylko na gospodarza patrzysz, ale i na wójta!
Strona:Wincenty Kosiakiewicz - Trzydzieści morgów.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.