nek, teraz dopiero poczuł Bartek, co popełnił.
Zmartwiony poszedł przez wieś w pola.
Gdy wrócił, Jagna wykrzyczała go, że z jadłem tak długo na niego czekali.
— Gdzieżeś to był? — zapytała go.
— Ta! chodziłem oglądać owsy.
— Owsy! A toć dopiero onegdaj je posiałeś.
Chłop nic nie odrzekł.
Usiadł przy stole, wziął w rękę łyżkę, ale mu jadło do gęby nie szło.
Jagna spojrzała mu w oczy.
— Cóżeś ty taki markotny?
Kiwnął tylko głową, wstał od stołu i usiadł na przyźbie.
Jagna przysiadła się do niego.
— No, gadajże — nastawała — co ci to? gadajże, słyszysz?
Aby się pozbyć tych zapytań, powiedział jej, że go w sobie boli.
To uspokoiło Jagnę. Poradziła mu, aby napił się mocnej okowity, to przejdzie.
Bartek posłuchał jej rady.
Po obiedzie poszedł do szynku.
Tu ludu było wiele, jak zwyczajnie w święto.
Na czarnych stołach stały flaszki, sąsiedzi i sąsiadki wesoło rozmawiali, w kącie pijany kum ściskał kumę, a za szynkwasem stał żydek z małą, czarną bródką i nalewał kieliszki.
Bartek wypił jeden, wypił drugi, wypił trzeci.
Raźniej mu się zrobiło.
Przysiadł się do stołu i zaczął się przysłuchiwać rozmowie.
Lżej zrobiło mu się na duszy. Zmartwienie uciekło od wódki i od ludzi.
Pił więc jeszcze sam i zaczął słowa wtrącać do rozmowy.
Strona:Wincenty Kosiakiewicz - Trzydzieści morgów.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.