Wrócił do domu, chwiejąc się na nogach, ale wesół okrutnie i ze śpiewką na ustach.
Od tego czasu, jak tylko zmartwienie przystępowało do niego, zaraz mu na myśl przychodziła karczma.
— Najlepiej — myślał sobie — frasunek utopić w wódce.
Zrazu to wstrzymał się do święta lub niedzieli. Ale ciężko mu było zmartwienie przez parę dni dźwigać.
Raz więc upił się w dzień powszedni i od tego czasu nie baczył już na święto. Gdy chwytał go frasunek, biegł do karczmy szukać oderwania od myśli, która go gnębiła.
Zaczęło się teraz dla Bartka życie pełne zgryzot i niepokoju. Niemiłą mu się stała ta ziemia, którą posiadł, gdy przypomniał sobie życie przeszłe, gdy pomyślał: „tam dusza starego Tomasza wie o oszukaństwie z testamentem“.
I Jagna także nie była taka rada w duszy, jak z początku.
Niepokoiła ją ta smutna ciągle mina Bartka, który przed nią nie chciał powiedzieć, co za robak gryzie jego serce. Jagna domyślała się, co to był za robak. I ją gryzło zmartwienie, ale nie o to, że grzech popełniła, lecz żyła ona w ciągłym strachu, czy się oszustwo nie wyda.
Wkrótce przekonała się bowiem, że z chytrym Niemcem nie da sobie rady. Przypiął on się do dobytku, niby cielę do cycka, ssał pieniądze bez miary i litości.
Przepił on był wszystko, co dostał, pracy nie lubił tak okrutnie, jak okrutnie lubił wódkę, więc