Strona:Wincenty Kosiakiewicz - Trzydzieści morgów.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj! ty głupi! głupi! — powiedziała mu wreszcie.
Bartek do reszty zgłupiał.
— A co rzekł po chwili. — Może się zaprzesz?
— Kto ci to powiedział? — zapytała.
— Ludzie.
— Oj, ty, baranie! I tyś zaraz dał temu wiarę.
— Może to nieprawda? Może nie chodzi tu Aplas, może mu nie dajesz pieniędzy i zboża.
— A to ty nie wiesz, za co mu daję?
Bartka odrazu ominęła złość i w głowę jego weszło zrozumienie, że ludzie dlatego pozór nadają taki, iż nie wiedzą rzeczywistej przyczyny, co jest między Jagną a Niemcem.
Od tej chwili patrzał na Aplasa, jak pies na kota.
Wiedział, że po wsi trzęsie się plotka o nim i jego żonie, a nie mógł Niemcowi zabronić przychodzenia do Jagny, bo bał się, aby w złości nie wygadał prawdy, czem chytre Niemczysko ciągle groziło.
Od tego czasu jeszcze markotniejsze wiódł życie.





VII.

Życie takie trwało pół roku.
Bartek pracował w roli niedbale, byle zbyć robotę, jakby na cudzem, zawsze chodził ze spuszczoną głową i do kościoła nie zaglądał nigdy.
Jagna miała ciągle zmartwienie z Aplasem i ciągły strach, aby ten nie wydał wszystkiego przed sądem.
Gospodarka więc nie szła tak dobrze, jak powinna, a przy tem dług u żyda rósł i rósł, jak kartofle na gnoju.
Pewnego razu, tak jakoś przy końcu jesieni, siedziała sobie Jagna przy otwartem oknie, czesała