Strona:Wincenty Pol - Pieśni Janusza.djvu/12

Ta strona została przepisana.

czyński swego Wacława snuł dalej, Odyniec Byronowskiego Korsarza tłumaczył: jakaś urocza atmosfera uniesień poetyckich owiała zgromadzonych w Dreźnie poetów naszych; w Mickiewicza wspomnieniach żyła potem ta wiosna długo jeszcze: „Zdaje mi się — pisał do Odyńca — że jak magnetyzowany z oczu towarzyszów ciągnie siłę, tak ja z was nabierałem ognia i ochoty“.
Pol nie należał do grona przyjaciół Adama i skądinąd czerpać musiał siłę i natchnienie. Już podczas kampanji wojskowej rzucał na papier dorywczo piosnki obozowe, śpiewane chórem przy ogniskach. Teraz, w przymusowej bezczynności, gdy zajęcia wojskowe ustały, energja młodzieńcza szukała ujścia w odtwarzaniu niedawnych przejść powstańczych. Obowiązki służbowe pośrednika z komitetami niemieckiemi der Polenfreunde zbliżyły go do Klaudyny Potockiej, kierowniczki biura korespondencyjnego w sprawach wychodźtwa, tego anioła emigracji, przed którym wszyscy nasi pielgrzymi chylili czoła. Na Pola wywarła Klaudyna Potocka wrażenie wstrząsające, niezapomniane. Po wielu latach, jeszcze w r. 1841 tak o niej pisał:
„Postać Klaudyny unosiła się przed moją duszą jak ulotny ustęp wielkiego poematu, jak nuta bolesnej pieśni. Nie wiedząc o tem, czułem to wówczas, że tym poematem była ziemia polska, tą pieśnią ciężki nasz żywot.
„Nie to, co mówiła, obudziło we mnie to uczucie, ale to, co z całej jej postaci wyczytałem, świat jakiś tajemniczy... Potęga jakaś ducha, która ją wiodła i wspierała. I jej była wątła i podobna do cienia, a przecież pełna siły i powagi... Kiedy się umysł ożywił jakąś