Jakoś lezie — ale kiedy
Już o boju przyjdzie mowa:
Wolałbym się z babą wadzić,
Albo jeszcze i coś więcéj,
Niż do boju poprowadzić 75
W dobrym szyku pułk panięcy;
Bo tam ogień, a tu — rada.
Koniec końców zawsze jedno,
Na deresza[1] Dorosz siada
I harcuje[2] szkapę biedną. 80
Jeszczeć siebie nie żałuję,
Choć i moja krew nie woda —
Ależ konia, panie, szkoda!
Bo to koń mi się marnuje.
Wówczas każdy ma wymówki: 85
Bo ten wrócił od placówki,
A ten chory, a ów ścięty,
A czwartemu koń ustanie,
A piątego źle podpięty,
A niejeden stchórzył panie; 90
Wówczas pochlebstw już bez liku:
„Hej! Doroszu, stary ćwiku[3]!
Nasze stopnie to androny[4]!
Waszmość musisz tu zaradzić,
Waszmość — żołnierz doświadczony, 95
Waszmość musisz poprowadzić!“
No, no, dosyć, dosyć tego,
Już to wstyd dla młodej wiary,
Kiedy chwalić trza starego,
Ale swoje zrobi stary. 100
A więc ruszam w przód plutonu!
W pierwszą lepszą wpadam lukę,