I rżnę, panie, bez pardonu
Po ułańsku swoją sztukę!
Ale ledwo bój ustanie, 105
Zaraz tracę na walorze[1] —
Wówczas nikt już starych, panie,
Za stworzenie nie ma Boże.
Wówczas na nas pełno kwasu,
Że my starzy nic nie czujem, 110
I jakiegoś ducha czasu
Wyschłym mózgiem nie pojmujem!
Co to znaczy, wiedzą kaci?
Bo to odkąd w świecie żyję,
U mnie duch co dobrze bije! 115
A czas to, co dobrze płaci!
Ale u nich to ten tęgi,
Co gardłuje całą siłą,
A kto schlebia, ten wart wstęgi —
Nie tak, nie tak, dawniej było!... 120
Ot — niedawno, gdyśmy stali
Z całym pułkiem w przedniej straży,
Tak się, panie, krucho zdarzy,
Że nas omal nie zabrali;
Moskal prawie nas otoczył, 125
Ale odciąć nas nie zdołał,
Pan pułkownik przed front skoczył
I do siebie mnie przywołał,
I rzekł do mnie: „Ot — wiesz, stary,
Że się nie mam kim posłużyć, 130
Dwóch nas tylko z dawnej wiary —
Dalej trzeba już odurzyć[2]:
Jedź do sztabu, weź papiery,
Zdaj wodzowi raport szczery —