Strona:Wincenty Pol - Pieśni Janusza.djvu/130

Ta strona została przepisana.
128

I rżnę, panie, bez pardonu
Po ułańsku swoją sztukę!
Ale ledwo bój ustanie,       105
Zaraz tracę na walorze[1]
Wówczas nikt już starych, panie,
Za stworzenie nie ma Boże.
Wówczas na nas pełno kwasu,
Że my starzy nic nie czujem,       110
I jakiegoś ducha czasu
Wyschłym mózgiem nie pojmujem!
Co to znaczy, wiedzą kaci?
Bo to odkąd w świecie żyję,
U mnie duch co dobrze bije!       115
A czas to, co dobrze płaci!
Ale u nich to ten tęgi,
Co gardłuje całą siłą,
A kto schlebia, ten wart wstęgi —
Nie tak, nie tak, dawniej było!...       120

Ot — niedawno, gdyśmy stali
Z całym pułkiem w przedniej straży,
Tak się, panie, krucho zdarzy,
Że nas omal nie zabrali;
Moskal prawie nas otoczył,       125
Ale odciąć nas nie zdołał,
Pan pułkownik przed front skoczył
I do siebie mnie przywołał,
I rzekł do mnie: „Ot — wiesz, stary,
Że się nie mam kim posłużyć,       130
Dwóch nas tylko z dawnej wiary —
Dalej trzeba już odurzyć[2]:
Jedź do sztabu, weź papiery,
Zdaj wodzowi raport szczery —

  1. w. 106 walor = wartość.
  2. w. 132 odurzyć = zgłupieć, oszaleć.