Tu się widzę nieźle dzieje,
Bo tu tylko wino płynie, 200
A tam krew się polska leje —
Ach! i pułk mój może ginie!...
Żal mi było pułkownika,
O depesze nikt nie pytał,
Nikt mię z panów nie powitał — 205
Jam nie umiał ich języka;[1]
A więc stałem w kątku cicho,
Wkońcu myślę — co za licho?
Dla starego rzecz to nowa,
Ej — chybiłem wioskę pono — 210
Tu po polsku ni pół słowa,
A o sztabie mi mówiono.
Wkońcu-m poznał tych ichmości:
To Francuzi niezawodnie,
Których wódz chce uczcić godnie, 215
By znał Francuz, że tu gości;
Gdym to myślał — z miną tęgą
Na wiarusa jeden wpada:
„A hultaju! a ciemięgo!
Przydymiona czekolada!“ 220
A więc rzekłem: Niech nam żyją!
Wszak to nasi, nie Francuzi —
Ależ warto im dać buzi!
Znać, że się o wolność biją —
I żal serce mi ucisnął... 225
Ukończono wreszcie gody,
Jam z raportem się przecisnął,
Wziął go jakiś panicz młody —
Wziął, przeczytał, na stół rzucił,